01 stycznia 2012

Sober

Pożegnanie starego i powitanie nowego roku przebiegło bez większych rewelacji. Mój plan, aby zalać się w trupa trochę nie wypalił, ale chociaż było miło. Wypiłem jakieś 5 litrów piwa (jakiś niemiecki szajs), pożarłem pudło żelek-ośmiorniczek i kilka paczek chipsów, pogadałem, pośmiałem się, krótko mówiąc - było miło. Miałem mały problem z powrotem, bo okazało się, że akurat o tej samej porze 80% ludzi zdecydowało się wrócić do domu. Autobusy zawalone, żadnej wolnej taksówki, a do domu dość daleko. Na szczęście złapałem przypadkowy tramwaj.
Wstałem rześki jak nigdy, chociaż ktoś obudził mnie rano nachalnym dzwonkiem u drzwi. A może mi się przyśniło? Budząc się, moim oczom ukazał się nieziemski burdel. To na pewno mój pokój? - pomyślałem. Jak to się stało, że wcześniej nie widziałem tego syfu? Co gorsza, reszta mieszkania wcale nie wyglądała lepiej.
Po pochłonięciu na śniadanie połowy świątecznego makowca, który przywiozłem z domu, postanowiłem zająć się sprawą. Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo chciało mi się posprzątać. W trakcie oczywiście napatoczył się mój współlokator - Pisarz. Wyłonił się z tej swojej nory, w której siedzi non-stop i nie daje znaku życia. Po lawinie idiotycznych pytań i spostrzeżeń na temat technik sprzątania i moich, niby bliskich, relacji z Sylwią, rzucił błyskotliwą uwagę o tym, że jak on się wprowadzał to nie sprzątałem (niby czemu miałbym to robić?), a teraz, gdy wprowadza się ten nowy (od jutra będziemy mieli nowego kolegę) to sprzątam. Uff - to było chyba najbardziej wielokrotnie złożone zdanie jakie świat widział. Nie wiem też czy ma jakikolwiek sens. Wracając. Denerwuje mnie ten człowiek. Z niecierpliwością czekam, aż zeżre kolejną kostkę toaletową. Wtedy już chyba zwrócę mu uwagę i pozdzieram te jego cholerne Wróżki i Odlotowe Agentki z drzwi. Taki mały bunt. Jakoś nie mogę pozbyć się tego złego nastawienia do jego skromnej osoby. Rzadko mi się to zdarza. On ma w sobie jednak coś odpychającego. Nie wiem jeszcze co zrobić z tym fantem, ale prędzej czy później jakoś trzeba będzie to rozwiązać. Koniec końców, wszystko lśni czystością - nawet lodówka, którą obiecałem umyć w sierpniu, ale jakoś się nie złożyło, jak do tej pory.
Fajnie tak sobie popisać o zwykłych, codziennych sprawach. Ciekawe od kiedy sprzątanie jest dla mnie codziennością? Jestem prawie jak Bridget Jones. Z tym, że ona miała bardziej fascynujące życie niż ja.

PS Kacha! Dzięki za te japońskie cukierki o smaku liczi! Pychota! I tak wiem, że nigdy tego nie przeczytasz.

1 komentarz:

  1. Najdłuższe wielokrotnie złożone zdanie jakie widziałam było w książce "Bramy raju" Andrzejewskiego. Ja patrzę na swój pokój i mam podobne spostrzeżenia. trzeba się pozbyć tego syfu. rewelacyjne plany na poniedziałek.

    OdpowiedzUsuń