29 września 2013

Alone I break.

Nastała jesień, więc czas na reaktywację mojego drogiego pamiętniczka. Poprzedni post jeszcze bardziej boleśnie utrwalił mnie w przekonaniu jak ten czas szybko leci. Życie na serio jest tylko chwilą, mrugnięciem powiek, błyskawicą na ciemnym niebie. Kiedyś wyobrażałem sobie życie bardziej jako żarówkę albo świecę. Raz zapalone, skazane na powolne zużycie i wieczne zgaśnięcie. Ale ja nie o tym. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

W tym miejscu chciałem zaznaczyć, że przez fakt, ie klawisz tabulatora nie działa w tutejszym edytorze tekstu (albo ja znowu nie umiem), bardzo boli mnie serduszko. 

 Kolejny dzień spędzony na leżeniu w łóżku zaowocował nadmiarem myśli oraz pojawieniem się pytania z serii: co ja robię ze swoim życiem? Czyli wszystko w normie. Życie dalej przypomina sinusoidę. Albo rollercoaster (to bardziej pasuje do mojej "humanistycznej" natury, nie?). O czym to ja chciałem...?
W każdym razie, zmierzam do tego, że potrzebuję ponownie gdzieś wyrzygać swoje myśli, aby dobrze spać, a przy tym nie zapaskudzić wszystkiego co mnie otacza. Nie wiem czy to wina tej cholernej jesieni czy po prostu wyczerpałem limit na nieprzejmowaniesię (celowo bez spacji, też chciałem coś zamanifestować, tylko nie wiem co). W mojej pustej głowie, z nieznośnym stukotem, obija się myśl, że nie cenię życia, marnuję je. Nie wykorzystuję swojego potencjału. Pozwalam zepchnąć się na margines i niedbale żyć w przeświadczeniu, że tak być musi, a ja powinienem to zaakceptować. Często sam wręcz uciekam w tę bezpieczną przestrzeń, w którą ludzie zazwyczaj nie chcą być zepchnięci. Zazwyczaj na głos nazywam to lenistwem albo pozwalam ludziom tak to nazywać, dla własnego spokoju i komfortu, lecz w głębi wiem, że to coś zupełnie innego. Strach? Obrzydzenie? Poczucie utraty w miarę stabilnej pozycji na gruncie emocjonalnym? Sam nie wiem, co jest grane. Zauważyłem, że mam problemy z mobilizacją do wykonania rzeczy, które nie wymagają nakładu żadnej pracy. Przykład? Ostatnio, opłacając rachunki, zrobiłem to jedynie do połowy. Nie dlatego, że zabrakło mi kasy i sytuacja mnie do tego zmusiła. To był jeden z tych momentów, które mam. Zapłaciłem za telefon i gaz, a internet i prąd postanowiłem odłożyć w czasie na bliżej nieokreślony termin. W rezultacie zapłaciłem dopiero 2 tygodnie po terminie, jak mi zaczęli spamować telefon i maila, że zalegam. W ciągu tego czasu "zawieszenia" wcale nie było tak, że ja zapomniałem o tych rachunkach. Wręcz przeciwnie. Codziennie budziłem się ze świadomością, że mam rachunki do opłacenia i jedyne co muszę zrobić to wstać, podejść do komputera i zrobić dwa przelewy. I zawsze kończyło się to na tym, że spoglądając na ten komputer czułem jakieś obrzydzenie przed nawet tak prostą czynnością Udawałem wtedy sam przed sobą, że jest coś ważniejszego do zrobienia, a to może poczekać. Szedłem wtedy na spacer po mieszkaniu - z pokoju do kuchni, potem przejrzeć się w lustrze, potem znowu do kuchni sprawdzić czy jest światło w lodówce i tak do momentu, kiedy myśl o zapłaceniu tych cholernych rachunków wyparowała mi z głowy na ten moment. To samo jest z podbicie praktyk na studia. Jedyne co muszę zrobić to pójść i poprosić o podpis i pieczątkę. Niewykonalne. Napisać maila do sekretariatu z zapytaniem o moją obronę? Zajęło mi to całe wakacje. To są drobne sprawy, ale takie zachowanie przekłada się też na sprawy poważne, których zaniedbanie może mieć przykre skutki. Chyba powinienem się leczyć.
  Czasem nienawidzę doboru cech, jakimi obdarzyła mnie natura czy też los. Chociaż z drugiej strony, gdyby nie one, chyba nie potrafiłbym przetrwać. To moja jedyna broń w brutalnym świecie dorosłych ludzi. Z tą małą różnicą, że moje ostatnio ujawniające się autodestrukcyjne zdolności co raz częściej wymierzają tę broń we mnie. Czy to ma w ogóle jakiś sens?