20 lutego 2012

In the middle of the night.

Noc zawsze mnie pociągała. Jest w niej jakiś taki spokój. No i ta cisza. Ale to tylko jedna strona medalu. Problem pojawia się, gdy w grę wchodzą inne jej właściwości. W nocy mózg się człowiekowi otwiera. Wtedy snujemy plany na przyszłość, wpadamy na genialne pomysły, które do rana gdzieś ulatują, uświadamiamy sobie własną samotność i niedoskonałości, wspominamy dawne czasy - zwłaszcza najbardziej kompromitujące momenty z życia. Ja zawsze aż zrywam się na równe nogi i chodzę przez chwilę po pokoju, aby odrzucić te myśli, bo nie mogę ich znieść. Kiedy po chwili wracam do łóżka, karcę się za to, że wracam do tego, co przecież już dawno minęło, a w gruncie rzeczy nie było nawet takie straszne jak mi się wydaje. W dodatku mam jakiś dziwny zwyczaj oglądania w nocy przygnębiających filmów czy seriali. Chyba już o tym nawet pisałem. Grey's Anatomy górą. Obejrzę jeden odcinek, a potem tak strasznie i całkowicie bezpodstawnie utożsamiam się z problemami bohaterów, że popadam w jakąś chandrę i leżę bez ruchu, gapiąc się w sufit. Rano budzę się i zachodzę w głowę o co tak właściwie mi w nocy chodziło? W dodatku chyba jestem masochistą. Nie mogę patrzeć na jakieś wystające z brzucha flaki, a i tak oglądam ten serial. Dziś było całkiem interesująco. Facet z ręką w gigantycznym młynku do mięsa. Oczywiście nie obyło się bez zbliżeń, żebym widział dokładnie zmielone palce. Delicje.
Próbuję opanować te moje cholerne znaczki. Jakoś nie wychodzi. Przecież to nie jest takie trudne! Już chyba jestem na takim etapie, że jedyną motywacją do nauki będzie bomba zegarowa zamontowana na dupie. Let the play begin.
Czeka mnie teraz trudny okres. Szkoła, praca, szkoła, praca i tak bez wytchnienia przez dwa tygodnie. Wyśpię się jakoś pod koniec marca może. Uwielbiam chodzić na nocki. Kiedy wchodzę do pracy i widzę co tam się dzieje, chce mi się wyć. Dosłownie. Na szczęście czas pracy jest nienormowany, więc mogę wyjść jak mi się znudzi. Jeszcze nie zdarzyło się, abym wytrwał tam całą noc. Prawdę mówiąc, wolę wyjść o 2-3 i iść przez cały Kraków do domu na piechotę (albo "na nogach" jak to się tutaj mówi), w mrozie, śniegu, deszczu, burzy etc, niż wysiedzieć tam te dwie godziny dłużej do pierwszego tramwaju. Chociaż nie twierdzę, że nie lubię swojej pracy. Po prostu nie lubię chodzić na noc.

Niby miałem iść spać wcześniej, ale jakoś nie wyszło. Rano znowu będzie płacz. A niby człowiek uczy się na błędach.

16 lutego 2012

Punching in a dream.

Ostatnio targają mną mieszane uczucia. Od jakiejś chorej euforii po równie chory marazm. Na szczęście przydarzają się same fajne rzeczy. Tu wypad na piwo ze znajomymi (to akurat bardzo bolało mój portfel), a tu spotkanie z W., wódka z Kubą i Ewunią, całkiem fajne prezenty urodzinowe - chyba najlepsze jakie dostałem od lat... i jakoś się kręci. Nawet od dwóch dni mam motywację, aby się uczyć. Może tak łatwo nie odpuszczę tego japońskiego. Bezcenna jest ta chwila, gdy jadę z książką tramwajem i coś mamroczę po japońsku pod nosem, a ludzie zerkają mi przez ramię i dziwią się, cóż to za krzaki.  Matka miewa dziwne sny i się martwi. Jakoś też mnie to niepokoi. Mam jakieś dziwne przeczucie. Jak tak teraz sobie przypominam to dziś też miałem dziwny sen. Pojechałem gdzieś z rodziną, coś jak Paryż albo Rzym może... Tak, wiem, że to dwa zupełnie niepodobne do siebie miasta, ale w końcu to tylko sen. Kontynuując - pojechaliśmy tam i niby wszystko było dobrze, ale w pewnym momencie wypadły mi zęby - dwie jedynki. Były strasznie zepsute, czarne wręcz i kruche. Oczywiście wpadłem w panikę i rozpacz i histerię i wszystko inne w co można wpaść w takiej sytuacji. Finał był jednak taki, iż okazało się, że to mleczaki były. Yey happy end. Jakby tego było mało, od kilku dni chodzę jakiś rozdrażniony. Przeszkadza mi to zwłaszcza w pracy, gdzie ostatnio lubią mi dokuczać w żartach, a  mi brakuje dystansu do siebie i zaraz się wkurzam, co zwykle jest do mnie nie podobne. Zwłaszcza Paulina jest taki wrzodem na tyłku i doprowadza mnie do szału czasami. W dodatku na ostatnim piwie z Wiką, dowiedziałem się, że ponoć Kaśka się we mnie buja. Niby sam zauważyłem, że jest dla mnie wyjątkowo miła i w ogóle, ale zawsze tłumaczyłem to sobie tym, że po prostu lubimy się i to wszystko. Jednak zdaniem Wiki, wszyscy już zdążyli zauważyć, że to coś więcej z jej strony. Więc ostatnim ślepym głupcem zostałem ja. Nie wiem na ile to było na serio, bo Wika była po czwartym piwie i mogła puścić wodze fantazji. Mam cichą nadzieję, że to jednak nie jest prawdą, bo byłoby mi przykro z powodu Kaśki. Choćbym nie wiem jak bardzo ją lubił to i tak nic z tego nie będzie z wiadomych względów.
Niby tłusty czwartek dziś, ale jakoś mam wrażenie, że znowu schudłem. Ilekroć kupię sobie dopasowane do mojego dupska spodnie, tak średnio po dwóch tygodniach zaczynają mi spadać. Dziś nadrobię straty w wadze - 5 pączków już za mną.

PS Ostatnio, za sprawą Wiki, poznałem niejaką Anastazję - Ukrainkę, choć mocno zrusyfikowaną (w końcu z Kijowa) - mieliśmy chociaż o czym rozmawiać, dzięki mojej przygodzie z ukrainoznawstwem. Dodatkowo sprzedała nam powalający tekst - "zarzygalam sutkiem" albo "zarzygalam sutka" - coś w ten deseń. W każdym razie chodziło, że dobrze się bawiła czy też impreza była super. Ahh Słowianie.