16 stycznia 2012

What else is there?

Dni upływają dość szybko i każdy z nich przynosi coś nowego, coś nieoczekiwanego. Cieszę się, że w końcu wszystko zaczyna się klarować, chociaż wciąż trwa nieustanna walka wewnątrz mnie. Moje dwie, tak różne przecież, strony ścierają się, rywalizują o to, która będzie wiodła prym na zewnątrz. Póki co chyba jest remis. Kogoś uszczęśliwiłem, kogoś skrzywdziłem. Komuś pomogłem, komuś zaszkodziłem. Nic nie jest czarne albo białe. Zastanawiam się tylko, na ile to jest realne i jak długo będzie trwało. Chyba dobrze mi tak, jak jest, chociaż daleko jest do ideału. Zresztą - na co mi ideały? Co mi to da?
Weekend minął pod znakiem totalnego upojenia - alkoholowego, umysłowego, spożywczego i cholera wie, jakiego jeszcze. Naleśniki, wódka z kiwi, japońskie słodycze i doborowe towarzystwo okazały się być strzałem w dziesiątkę. Dobrze jest mieć z kim przyjemnie spędzić czas, nawet jeśli to tak banalna sprawa jak gra w scrabble. Do tej pory było to dla mnie zupełnie obce, to poczucie przynależności do jakiejś grupy. Zawsze byłem gdzieś obok, zawsze nieobecny. Gdybym jeszcze tylko potrafił nie oglądać się za siebie i żebym niczego nie spieprzył. Myślenie jest jednak trudne. Totalny mętlik w głowie i mieszanina emocji oraz uczuć. Muszę to jakoś zneutralizować, więc obejrzę sobie Greys'ów. Może uda się nawet przechylić szalę na ciemną stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz