30 grudnia 2011

Long Hard Road

Rok chyli się ku końcowi. Szybko mi to zleciało, ale jakoś się z tego powodu cieszę. Zwykle ubolewam nad nieubłaganym tempem z jakim to wszystko się porusza, jednak gdy pomyślę co to był za rok, aż ciarki mnie przechodzą. Z jednej strony ciężko znaleźć coś pozytywnego, z drugiej - nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Oczywiście zdarzały się wygrane bitwy, zastanawiam się jedynie czy wojnę mogę uznać za wygraną. W tym roku od początku wszystko się waliło. Efekt domina. Trącisz jeden klocek i stajesz się ofiarą lawiny złowrogich klocków, które z impetem uderzają cię w czachę, wprowadzając początkowo w stan osłupienia, by następnie doprowadzić do chwili zadumy. Wtedy zawsze analizuję swoje poczynania i próbuję znaleźć swój błąd, chociaż wiem, że nie dam rady go naprawić. Lepiej - zwykle uznaję przedwcześnie, że nie ma sensu szukać dłużej tego błędu, bo co właściwie mi to da? Ponoć uczymy się na błędach. Ciekawe tylko jakie ma to realne przełożenie na rzeczywistość? Czyżby wyszło masło maślane? Mniejsza o to.
W tej chwili nie jestem w stanie zrównoważyć moich klęsk i zwycięstw. Wydaje mi się, że te pierwsze przewyższają liczebnie te drugie, zdawałoby się, nic nieznaczące (swoją drogą, przez chwilę miałem problem z zapisaniem "nic nieznaczące" - w różnych źródłach rożnie podają, a i w końcu wyszło, że obie formy są poprawne - "nic nie znaczące" i "nic nieznaczące"). Tak pokrótce to można powiedzieć że: dwa razy straciłem pracę; omal nie zawaliłem szkoły; rozwaliłem swój związek (albo raczej nie podjąłem się ratowania go - tego akurat średnio mi żal); podupadłem nieco na zdrowiu; popadłem w ruinę finansową, odciąłem się od 99% znajomych, którzy i tak okazali się być nic nie warci - a może to znowu ze mną jest coś nie tak? Z drugiej strony zaś: poznałem nowych znajomych, nawet kilka dobrych "materiałów" na przyjaciół; znalazłem nową pracę; odzyskałem zdrowie no i jakoś wyciągnąłem się z tego finansowego dołka. Hmm. W takim zestawieniu nie wygląda to nawet tak źle jak mi się zdawało. Naprawdę jestem aż takim pesymistą? Jestem ciekaw co przyniesie nowy rok. Zwykło się mawiać, że jaki Sylwester taki cały rok - czy jakoś tak. Czy to oznacza, że zamiast picia do lusterka czeka mnie cały rok picia z prawdziwymi ludźmi, a nie tymi z mojej głowy?
Ponadto, czasem czuję się jak męska wersja Ally McBeal. Weźmy dzisiejszy dzień. Z niecierpliwością czekałem z zegarkiem w ręku, aż minie tych kilka godzin i będę mógł iść do domu, aby nic nie robić. W tle leciała muzyka, na którą początkowo nie zwracałem uwagi. Do czasu. Nagle wychwyciłem dość znajome dźwięki i szybko zorientowałem się co to za melodia. Macarena. Gorszego momentu być nie mogło. W mojej głowie utkwiła projekcja przedstawiająca tłum przypadkowo otaczających mnie ludzi, z kierownikiem L. na czele, tańczących owy sławny taniec w kusych, kolorowych majtasach. Przynajmniej się pośmiałem. Szkoda, że trochę za głośno. Zupełnie jak wczoraj w tramwaju, gdy próbowałem dostać się z samego końca na początek składu, aby kupić bilet, ale nie mogłem utrzymać równowagi. W efekcie co chwilę parskałem śmiechem. Czy to jest w ogóle normalne? 
Miało być ładnie i składnie, ale czy się udało? 


PS Właśnie zacząłem się zastanawiać, jak to jest, że w tak długim tekście nie wstawiłem żadnej emotki? Zdumiewające. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz