05 grudnia 2011

This is bigger than us

Przez chwile zdawało się, że poniedziałek, 5 grudnia będzie można zaliczyć do dni z serii Udane, które tak rzadko goszczą w ostatnich latach w moim życiu. Jednak zbyt piękna byłaby to historia, bo ktoś mojego pokroju nie może mieć po prostu udanego dnia. Zawsze musi się pojawić ta cholerna rysa na szkle. Żeby było bardziej zabawnie to idealny dzień może mi spieprzyć totalnie niewinna, nic nie znacząca pierdoła, którą kiedyś nawet bym się nie przejął. Ciągle żyję nadzieją, że jakoś to będzie, polepszy się, to przejściowe, następny tydzień/miesiąc/rok będzie lepszy etc. Gówno się poprawia! Jednak właśnie dziś obudziłem się z takim poczuciem typu: Nieważne, że mam puste konto, noce i dni - i tak jest dobrze. Nawet miałem ochotę porozmawiać z innymi ludźmi, zintegrować się na nowo, być przez chwile człowiekiem, a nie jakimś dziwnym bytem, zamkniętym w swoim odizolowanym świecie, wyposażonym w zafajdany wizjer, przez który podglądam ziemską cywilizację. Pstryk! Koniec. Wszystko rozpływa się, staje się niewyraźne, po czym po prostu przestaje mieć znaczenie - moje pragnienia, ambicje, marzenia. Już nawet nie wiem, kiedy stałem się taki. Co gorsza, coraz częściej przestaje mi to przeszkadzać. Czasem tylko dziwie się, gdzie te wszystkie tłumione emocje mają swoje ujście? Gdzie to wszystko się podziewa? I najważniejsze - to ewolucja czy degradacja? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz