22 grudnia 2011

Near to God

Pracując dziś, jak zwykle w pocie czoła (ekhem...) i słuchając do porzygu tych obrzydliwych "świątecznych" piosenek, zacząłem się zastanawiać nad pewną sprawą. Co właściwie decyduje o tym, że zaliczymy piosenkę do świątecznych? Wystarczy magiczne słowo "święta/christmas" czy wymagane jest coś więcej? Mam wrażenie, że w Polsce za świąteczną uważa się każdą piosenkę, która zawiera pewne słowa-klucze. Gdyby w radio puścili kawałek ze słowami "Last christmas i fucked you in the ass", czy coś w tym stylu, jestem niemal pewnien, że przeciętny Kowalski z rodziną uznałby to za świąteczny hit z prostego względu. Jedyne słowa jakie rozumie to "christmas" i "you". Mając dostęp do szerokiej gamy "świątecznych" szlagierów stwierdzam, że w co drugim jest mowa nie tyle o świętach, co o świątecznych rozstaniach. Poza niekwestionowanym numerem jeden światowej świątecznej listy przebojów - Wham! - wielu innych wykonawców pokusiło się o podobny schemat. I w ten sposób wychodzi na to, że jak ktoś zaśpiewa o tym, że w święta jest sam, bo nie umie utrzymać żadnej dupy przy sobie to to jest już właśnie ten "Klimat". Co ciekawe, taka tendencja utrzymuje się w anglojęzycznych utworach ("Last christmas I gave you my heart", "It's gonna be cold, cold christmas without you" i jeszcze jeden, którego tekst mi gdzieś umknął, ale w sumie to ta sama papka). W Polsce za to, śpiewają o śniegu i tych wszystkich wspaniałych uczuciach jakie rodzą się w nas w tym "specjalnym okresie" i tej cudownej wdzięczności za to, że wszyscy jesteśmy szczęśliwi, zdrowi, obdarowujemy się prezentami... Ciekawe czy ktoś wpadł na pomysł skomponowania utworu dla ludzi chorych, biednych i nieszczęśliwych, którzy marzą o tym, aby już oszczędzić sobie wstydu i zejść z tego świata. No bo taki Mietek Szczęśniak czy Piasek czy inny ktoś nie myśli chyba, że Wigilia jest dla wszystkich szczęśliwa. Jakby się tak nad tym zastanowić, to na miejscu takiego nieszczęśliwego człowieka byłbym jeszcze bardziej pogrążony w rozpaczy na samą myśl o tym, że to właśnie ten okres, gdzie w radio nie leci nic innego.
Poza tym... Czy ktoś jeszcze dziś wierzy, że święta obchodzimy dziś ze względów ideologiczno-religijnych? Dzisiejsze święta nie maja zbyt wiele wspólnego z Bogiem, z wiarą, nawet z tradycją. To tylko takie przyzwyczajenie, nawyk, odruch, za którym nic się nie kryje. W dodatku kultywujemy same pogańskie zwyczaje, typu ubieranie choinki, zupełnie nie mając pojęcia o ich pochodzeniu.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w święta marnujemy tyle energii, czasu i pieniędzy, że zastanawiam się nad zasadnością tego wszystkiego. Tak duże poświęcenie, żeby posiedzieć 15 minut przy stole, nażreć się i stwierdzić, że "święta, święta i po świętach"? Swoją drogą, jedzenie to jedyna zaleta tych dni. Życzenia to czyste okropieństwo.

Nie wiedziałem, że woda z gotujących się ziemniaków może tak szybko wyparować. Ciekawe doświadczenie.

1 komentarz:

  1. ja już opracowałam strategię :) powinnam tylko dodać jeden punkt: nie włączać radia i TV

    OdpowiedzUsuń