29 grudnia 2011

Called out in the dark

Człowiek, albo przynajmniej ja, to dziwna kreatura. Z jednej strony każdy z nas ma w sobie coś, taką potrzebę, takie pragnienie odczuwania silnych emocji jak miłość, radość, spełnienie, ale też smutek, nostalgia, nienawiść. Każdy z nas chce mieć swój mały dramat, ale z happy-endem, bo życie w cierpieniu przez cały czas jest jednak przytłaczające i wysysa z nas energię życiową. Mnie to zawsze dopada, gdy oglądam jakiś smutny film. Marzę wtedy o podobnej, niesamowicie smutnej historii, która poruszyłaby masy i porwała tłumy. Oczywiście musiałoby to być coś spektakularnego, a nie jakaś chała typu: "Zdechł mi pies, rzucę się pod pociąg." Najlepiej jakby akcja przeniosła się na jakieś tereny spustoszone wojną, głodem i klęskami żywiołowymi, gdzie tracę wszystkich bliskich oraz własną nogę i trzy palce, umierając niemal na malarię. Nie muszę chyba dodawać, że na końcu okazałoby się, że wszystko odrasta w cudowny sposób (zwłaszcza utracone członki), a bliscy tak naprawdę schowali się w schronie. Łzy szczęścia spływają po policzkach. Happy end.
Ludzie z jakichś względów zawsze lgną, przynajmniej do pewnego momentu, do tej ciemniejszej, złej strony jaką czasem życie nam funduje. Jest w niej coś pociągającego. To czarne charaktery zawsze są wyraziste, owiane nutką tajemnicy, niemal perfekcyjne. Mają w sobie coś co powoduje, że chcielibyśmy być przez chwilę jak oni. Za to kogoś "dobrego" zawsze przedstawia się w najlepszym przypadku jako kogoś szlachetnego, uczciwego i z jakąś ukrytą siłą. Chociaż częściej jest to po prostu totalny idiota, który ma więcej szczęścia niż rozumu i jakimś cudem udaje mu się nie zginąć w pierwszej akcji. Ciekawe, czy bardzo widać fakt, że od kilku linijek straciłem wątek i na dobrą sprawę nie wiem zbytnio co tu właściwie piszę. Chyba to przyjdzie mi na myśl. Hmm. Jak widać, moje procesy myślowe nie należą raczej do skomplikowanych, skoro stać mnie tylko na tych kilka, nazwijmy to szumnie, zdań. Ostatnio też zauważyłem, że kilka dziewczyn ode mnie z roku ma taki specyficzny sposób mówienia, wyrażania myśli. Jak się dobrze zastanowić to nie jest to całkiem naturalne i czasem mam je za straszne pozerki. Ich teksty czasem brzmią jak wyciągnięte żywcem z jakiegoś filmu. Taka mała dygresja.
Muszę obczaić jak naprawić pralkę. Chyba bez pana z serwisu się nie obejdzie. No i tym sposobem zająłem sobie trochę czasu, a Wy zapewne macie poczucie, że zmarnowaliście właśnie najlepsze chwile swojego życia, czytając moją radosną "twórczość". Cokolwiek.

2 komentarze:

  1. Czasem wydaje mi się że w anegdocie zwanej życiem (ach ten król Julian) właśnie my odgrywamy rolę takich idiotów którzy mają więcej szczęścia niż rozumu. Może stąd pociąg do czarnych charakterów?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy ja Cię w stu procentach rozumiem, i sam niekiedy mam chęć tchnięcia w swoje życie odrobiny filmowej fantazji, która oczywiście skończyłaby się happy endem. Nie jesteś w tych odczuciach osamotniony, czasem mi się wydaje, że gdyby moje życie było ciekawsze to nie miałbym takich "zachcianek". A tak, co drugi film u mnie wygląda tak samo - a komedie zamiast bawić smucą mnie jeszcze bardziej :P.

    OdpowiedzUsuń