19 lipca 2012

Waste

Przebywanie w domu rodzinnym przyprawia mnie o jakąś chandrę. Nie mogę patrzeć na ten brak umiejętności gospodarowania nie tylko samym domem, ale także pieniędzmi. O ile do matki nie mogę mieć pretensji, bo w końcu ma już swoje lata i zdrowie też nie to co kiedyś, to jednak moi bracia wydają się żyć w innej rzeczywistości. Zawsze miałem pewien kompleks względem nich, bo to oni potrafili wszystko naprawić, oni byli bardziej zaradni życiowo i ich się bardziej chwaliło w tych dziedzinach. Wszystkiego nauczyli się od mojego ojca, czego mnie się osobiście nie udało. Ja zawsze byłem tym rozpieszczonym dzieckiem, które się skaleczy czy coś popsuje i lepiej, żeby ktoś inny spróbował wbić gwóźdź czy przytrzymał jakąś deskę. Tymczasem sytuacja wydaje się zgoła inna. Ja dalej mam dwie lewe ręce do prac manualnych, ale zdaje się, że braciom brakuje nieco wyobraźni. A. żyje z dnia na dzień, bez żadnej refleksji czy ambicji i skupia się jedynie na tym, aby mieć na piwo z kolegami i żeby matka postawiła obiad na stół. Nie mówię, że życie z dnia na dzień jest takie całkiem złe, bo w końcu ja też nie planuje swojej przyszłości w jakiś składny i przemyślany sposób. Jednak różnica jest taka, że ja mam 23 lata, a on 35. Natomiast jeśli chodzi o P. to sprawa wygląda inaczej. Jest najstarszy i najbardziej zaradny, ma dobre pomysły, tylko z wykonaniem już gorzej. Ciągle mam wrażenie, że ma taką potrzebę zaimponowania ludziom - kolegom, sąsiadom, swojej dziewczynie, dzieciom. Był jakiś czas w Norwegii, w Finlandii, w Niemczech, zarobił niezłe pieniądze, których część spożytkował w bardzo dobry sposób, inwestując w remont mieszkania oraz samochód. Tylko nie pomyślał już, żeby coś z tych pieniędzy odłożyć chociażby na jakąś lokatę czy głupi rachunek oszczędnościowy. Co do samego auta to, moim skromnym zdaniem, wcale nie jest mu potrzebne 10-letnie Audi A6, które pali jak smok, a i tak stoi pod domem, bo zawieszenie padło, a opony nie pamiętają, kiedy ostatni raz było w nich jakieś powietrze. Nieważne - stoi pod domem i robi "dobre" wrażenie i wszyscy widzą, że powodzi się. Osobiście bym wyremontował to pudło i sprzedał, kupując mniejsze auto, do którego będę w stanie kupić paliwo i opłacić AC/OC i inne pierdoły związane z użytkowaniem pojazdu.
Wszyscy ciągle tylko narzekają na brak pieniędzy, na brak pracy, na złe warunki. Jednak pojęcia takie jak "oszczędzanie" czy "planowanie wydatków" są im zupełnie obce. Kiedy zaśpią do roboty, pojawia się argument, że przecież "nie opłaca mi się iść na 5 godzin do pracy". Jak oni wyobrażają sobie takie życie? Dlaczego wszelkie rachunki i opłaty są mniej ważne od wieczornego piwka przed tv czy innych wydatków? Wszystko wydaje się być odwrotnie niż być powinno. Dom też stoi w ruinie. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Mam dziwne przeczucie, że to wszystko będzie na mojej głowie za te 10 lat, jak nie wcześniej.
Coraz częściej chodzi mi po głowie wyjazd z Polski. Może nie na zawsze, ale żeby coś zarobić na start. Nawet ojciec mi to wczoraj doradzał, żeby uciekać stąd jak najdalej, mieć normalne życie, nie bać się spróbować. Może i jest w tym metoda, chociaż boli mnie strasznie fakt, że mój własny kraj, moja ojczyzna, nie potrafi mi zapewnić życia na chociaż średnim poziomie. Tzn inaczej. W tym momencie uważam, że poziom na jakim żyje nie jest wcale zły, ale w końcu jestem jeszcze studentem, więc moje potrzeby nie są takie znowu ogromne. Mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu, wydatków nie mam dużo, ale przecież całe życie nie będzie tak wyglądało. Mam jeszcze rok, żeby wszystko przemyśleć. W sumie pojawiło się parę pomysłów w głowie i może coś kiedyś z tego wyjdzie, ale tak naprawdę czas pokaże. Chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu widzę dla siebie jakąś szansę na dobre życie. Oby to nastawienie się utrzymało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz