15 lipca 2012

Rocket in the Sky

    Wszystko toczy się tak szybko! Nie ma czasu zastanowić się nad dalszym rozwojem sytuacji. Nazbierało się tego trochę i nie wiem nawet od czego powinienem zacząć. Z nową "ekipą" dogaduję się całkiem nieźle, chociaż nadal czuję się lekko przytłoczony tym gwarem jaki tu panuje. Każdy z nas jest inny, każdy wnosi coś nowego i przez większość czasu jest raczej zabawnie. Moim faworytem jest M., który całe dnie stoi przed lustrem i podziwia swoje wątłe ciało pytając wszystkich domowników o opinie dotyczące braku muskulatury. Lubi także kreować sobie dodatkowe problemy związane ze swoim wiekiem, sytuacją życiową czy rozmieszczeniem poszczególnych mebli lub sprzętów w naszym mieszkaniu. P. niczym się w sumie nie wyróżnia. Najłatwiej się z nim dogadać, bardzo towarzyski, odczucia jak najbardziej pozytywne. No i G.
G. wydaje się być nieśmiały albo zachowywać spory dystans. W połączeniu z moim dystansem mamy dość spore zaległości w integracji i nie bardzo wiemy jak ze sobą rozmawiać. Pierwsze koty za płoty, jak to mówią. Ogólnie jestem zadowolony.
    Tydzień temu świętowaliśmy urodziny P. w jednym z klubów w centrum. Szalona noc i największy kac mojego życia. Nie wiem nawet jak udało mi się wrócić do domu. Pamiętam tylko urywki, że gdzieś o 5 rano obudził mnie głos speakera w tramwaju, informujący mnie, że trasa dobiegła końca i powinienem opuścić pojazd, ale MPK Kraków dziękuje mi za skorzystanie z ich usług, oraz to, że byłem z Kubą w pewnym branżowym klubie, gdzie zostawił mnie na chwilę, żeby zapaść się pod ziemię. W tym momencie film mi się urwał. Gdzieś mi tam jeszcze migają dwie Drag Queens, jednak tego chyba nie chcę pamiętać.
Jakimś cudem nikt mnie nie okradł, nic nie zgubiłem, nie zarzygałem się, ani nic z tych rzeczy. Jedyne co mi dokuczało to tajemniczy ból pod lewym żebrem.
    W między czasie w pracy tylko się pogarsza. Ktoś mądry wymyślił sobie, że od sierpnia będą tylko nocne zmiany. Oczywiście oznacza to koniec mojej współpracy, bo nie chcę pracować jak kret po nocach i to za takie pieniądze. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie, ale już powoli zaczynam rozglądać się za czymś nowym.
    Wika zaprosiła mnie na szkolenie od siebie z pracy. W sumie szkolenie miało być jedynie tłem, gdzie na pierwszym miejscu stała impreza na koszt firmy. Byłem tam teoretycznie jako osoba towarzysząca, ale w teorii starałem się uważać na tych "wykładach", bo jednak były całkiem interesujące. Koniec końców, wyszło tak, że poznałem dyrektora owej firmy, który wyraził nadzieję, że dołączę do nich jako nowy pracownik. Nie ukrywam, że po takim szkoleniu, ta perspektywa wydała mi się całkiem interesująca i dużo bardziej prestiżowa niż stan obecny. Jednak nigdy nie jest tak, że nie ma haczyka. Nie wiem, czy byłbym w stanie sobie poradzić w takiej pracy. Co prawda nie muszę się tym zajmować tak strasznie poważnie, ale w takich kwestiach chyba nie lubię pół-środków. Na koniec dnia, kiedy wszyscy się rozjechali i zostaliśmy w 4 - ja, Wika, jej kierowniczka i dyrektor, zapadła decyzja, że idziemy zobaczyć co dzieje się na Dniach Dobczyc. Musieliśmy wyglądać co najmniej dziwnie. W garniturach, dziewczyny na szpilkach, ładnie ubrane, podczas gdy reszta przyszła pobawić się przy Arce Noego i pośmigać na karuzelach, tudzież wypić piwo. Dominowała młodzież gimnazjalna, kryjąca się z piwem w puszkach, gdzieś po krzakach. Po kilkunastu minutach w końcu sami znaleźliśmy się na jednej z karuzel. Miny ludzi były bezcenne, gdy schodziliśmy ledwo trzymając się na nogach, ale wciąż w nienagannych strojach i fryzurach. Oczywiście za tę małą przyjemność płacił dyrektor. Swoją drogą, bardzo fajny człowiek. Widać, że sodówa nie uderzyła mu do głowy i traktuje wszystkich jak równych sobie partnerów. To był fajnie spędzony dzień.
    Teraz mogę cieszyć się tygodniowym urlopem, na który wybieram się do domu i mam nadzieję, że będzie okazja poleżeć na plaży i się poopalać. Strasznie mi tego brakuje. Oczywiście część czasu powinienem poświęcić na naukę, ale póki co jakoś mi to nie w głowie. Zobaczymy co z tego będzie. Jutro czeka mnie ekscytująca podróż - 9 godzin w pociągu. Może jakoś to przeżyję. Dobrze, że przynajmniej cena jest niska.

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz