12 listopada 2012

Casualties of War

Totalny zastój. Męczy mnie natłok myśli, ale już nawet tutaj nie potrafię ich przelać, dać im ujście. Wszystko gdzieś się ciśnie we mnie i chce rozsadzić, ale jeszcze nie ma odpowiedniej mocy. Być może nigdy nie będzie miało i kumulacja tej energii zrobi mi kolejne wewnętrzne "kuku", które potem jakoś zaszpachluje, zamaluje, wyklepie, zakryje i schowam, żeby nikt nie widział.
Dużo myślę o śmierci. Niekoniecznie o swojej, ale raczej w ogólnym kontekście. Skutkuje to tym, że mam coraz durniejsze sny, w których umieram w coraz bardziej żałosny sposób. Czasem czuję we śnie, że chce mi się śmiać z tego powodu i mam ochotę się obudzić, tylko po to, aby parsknąć śmiechem i iść spać dalej. Chociaż, gdy się dobrze zastanowić, to z samym snem też mam problemy. Budzę się po kilka razy, jakby sprawdzając czy wszystko gra, a potem już nie mogę zasnąć przez dłuższą chwilę. Czy ja się kiedyś ogarnę w tym życiu? Czy nabiorę nawyku doprowadzania rozpoczętych spraw do końca? Czy po prostu już zawsze będę żył w tym rozpierdolu i udawał, że nad nim panuję? To zupełnie tak, jakbym próbował zbudować domek z kart, który za każdym razem rozpada się, a ja zbieram wszystkie elementy i ,po dłuższym fochu, usiłuję wrócić do względnej normalności. O ile o normalności można w ogóle mówić w moim przypadku. Zresztą, "normalny" zawsze mnie drażnił. Co to znaczy "być normalnym"?
Wszystko powoli zmierza ku pewnemu punktowi kulminacyjnemu. Kolejny kamień milowy na trasie zwanej życiem. Tylko czy cokolwiek się wtedy zmieni? Trzeba będzie podjąć jakieś ważne decyzje, coś postanowić, obrać nowy kurs, zrobić coś ze sobą, żeby zachować jakąś ciągłość. Innymi słowy: trzeba będzie zrobić coś, w czym jestem beznadziejny - określić się. Przecież ja nawet nie jestem na to gotowy! Chociaż zdaję sobie sprawę, że nikt nie ma gotowej recepty na życie, że nikt nie jest gotowy, to jednak wcale nie daje mi to żadnej ulgi. Po co oglądać się na innych, skoro nie niesie to ze sobą absolutnie nic? Ludzie mojego pokroju powinni być eliminowani już na starcie. To byłoby najbardziej humanitarne wyjście. Zamiast tego, wmawia się nam, że każdy człowiek ma równe szanse, że całe życie przed nami i wystarczy tylko wyciągnąć po nie ręce, a manna sama spadnie z nieba. Przecież to kłamstwo! Nie ma równych szans, tak jak nie ma równych ludzi. Życie nie było, nie jest i nie będzie sprawiedliwe. Ja pierdolę, ale banał.


Od wczoraj poważnie zastanawiam się nad dźgnięciem się wielkim nożem w szyję. Jestem pewien, że byłoby to na swój sposób odprężające uczucie w obliczu bólu (nie, tym razem to nie ból egzystencjalny, ale czysto fizyczny), jaki towarzyszy mi od czwartku.
Gdybym miał do spełnienia trzy życzenia, pewnie zmarnowałbym je na jakieś idiotyzmy, typu kontener żelków raz na miesiąc.

Po co ja to wszystko piszę? 

1 komentarz:

  1. Witaj w elitarnym klubie: mam kłopoty ze snem. Nie ma limitu miejsc.

    OdpowiedzUsuń