24 września 2012

It's not happening.

Nastała jesień. Szlag by ją trafił. Jesienią zawsze wszystko się pierdoli. Kiedy myślę, że jest już dobrze, wszystko zaczyna się chrzanić. Powinienem się już przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Ta literatura mnie chyba dobiła. Zgniotła w jednej chwili cały mój zapał. Zdmuchnęła jak zapałkę. Mam ochotę leżeć cały dzień i nic nie robić. Nawet nie myśleć. Leżeć, żreć i patrzeć jak tłuszcz zaczyna wylewać się z każdej strony. Znowu zbyt szybko dałem się strawić przez ogień nieskonkretyzowanych pragnień. Nawet nie wiem czy to były moje pragnienia, czy kogoś zupełnie innego. Potrzebuje nowego bodźca, jakiejś stymulacji do działania, motywacji. Czemu tak trudno jest mi to utrzymać przy sobie? Czy jestem jedną z tych osób bez "życiowego celu", który by mnie napędzał? Jak się dobrze zastanowić, wszystkie elementy pasują. Przekonywanie siebie, że "to jednak ma sens" po dziesięć razy dziennie, nic już nie daje. Już nawet nie pamiętam innych argumentów, które zwykły działać jeszcze parę dni temu. Dziś znowu muszę robić dobrą minę do złej gry. Z jednej strony chciałbym, żeby to się już skończyło, a z drugiej - szkoda mi tego, co już mam, chociaż to tak niewiele. W nocy przyszła mi do głowy głupia myśl. Jakby to było gdybym napisał książkę? Idiotyzm. O czym miałaby opowiadać? Nie wiedzieć czemu, główny bohater miałby nazywać się Frank (od Franciszka, tyle, że bardziej trendy) i pewnie dzieliłby jakieś wspólne cechy ze mną. Wyszłoby mi jakieś dziwaczne połączenie Murakamiego z Kingiem, czy coś w ten deseń. Pewnie coś strasznego. Jednak mogłaby to być fajna przygoda, gdyby nie fakt, że odeszłaby mi ochota po jednej stronie pisania. Wszystko bez sensu. A ironią losu jest fakt, że ten sens potrzebny mi jest jak powietrze. Nie mogę bez niego żyć. Muszę go widzieć, muszę go czuć. Jak go uchwycić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz