09 czerwca 2012

The Rhythm of the Night

Lubię te powroty nocami do domu. Nieważne skąd wracam. Ważne jest to uczucie, kiedy idę przez miasto ze słuchawkami na uszach, a moje kroki są idealnie wpasowane w rytm muzyki, którą przecież tylko ja słyszę. Może padać deszcz, może padać śnieg, może być gorąco, może być zimno - to wszystko tylko detale, które przestają się liczyć. Jedyne co ma jakiekolwiek znaczenie to ta namiastka wolności, która pozostała w tym dziwnym świecie. Chociaż... po krótkim namyśle stwierdzam, że deszcz i nocny powrót do domu to jednak coś fantastycznego. Ale nie żadna ulewa. Bez przesadyzmu. Musi padać w sam raz, tak jak wczoraj! W sumie to było już dzisiaj, ale to także tylko detal. Przecież jutro robi się dopiero jak człowiek położy się i prześpi odpowiednią ilość godzin.
Wczoraj zaczęło się to całe Euro 2012. Myślałem, że raczej nie będzie mnie to w żadnym stopniu dotyczyło. Myliłem się. Dziewczyny (!) wyciągnęły mnie na miasto. Do knajpy. Żeby oglądać mecz. Z innymi ludźmi! Ja! W takim miejscu, w takich okolicznościach? Niemożliwe. W sumie ja zaproponowałem wyjście na piwo, ale nie sądziłem, że tak to się skończy. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że pomimo pewnego oporu i ogólnego braku zainteresowania tematyką piłkarską... podobało mi się. Nie tego się spodziewałem. Oczyma wyobraźni widziałem raczej bandy kiboli, którzy będą chcieli zabić każdego kto krzywo się spojrzy. Miła niespodzianka, bo w sali była jednak przyjazna atmosfera. Normalni ludzie. Po trzeciej akcji wszyscy już byliśmy "swoi", a nawet mi udzieliły się emocje. Po trzech piwach i skończonym meczu udaliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta. Na ulicach widać było masę zrezygnowanych i podnieconych ludzi. Ogólne poruszenie spowodowane wynikiem. Tego wieczora czekało na nas jeszcze wiele atrakcji i oczywiście przepuściłem tyle pieniędzy, że boję się spojrzeć na stan konta. Życie towarzyskie to droga inwestycja. U K. "obejrzeliśmy" przedziwny film produkcji tureckiej. Jakaś komedia o dziwnym kolesiu, który zaliczał się raczej do ćwierćinteligentów i jeździł... Maluchem. Skąd Maluch w Turcji? Nie mam pojęcia o co chodziło w tym filmie, bo większość przespałem. Potem odprowadziłem drugą K. do domu, a sam musiałem przebiec dość spory dystans, aby zdążyć na nocny. O dziwo nie dostałem nawet zadyszki i jakimś cudem nie sapałem ledwo żywy przez 3/4 drogi do domu. Czego chcieć więcej? Życie jak w Madrycie.

No i tych biednych Czechów szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz