09 kwietnia 2012

Nie jestem biały i nie jestem czarny.

Święta to dziwny i trudny dla mnie czas. Muszę swój pobyt w rodzinnym mieście podzielić na dwie części - pobyt u matki i pobyt u ojca. Obie te części różnią się zasadniczo. Już dawno zauważyłem ten podział. U matki jest bardziej na luzie, swojsko, prosto, ale i bardziej dramatycznie. Wszystkie najbardziej przypałowe akcje wydarzyły się w moim domu rodzinnym. Nie oznacza to, że rodzina ze strony matki to totalne wieśniaki. Jak trzeba to potrafią się zachować jak trzeba, tylko czasem nie znają umiaru. Często myślę, że nie pasuję ani trochę do tego klimatu. Jestem za sztywny. Chociaż bawią mnie okrutne żarty moich braci i całe opowieści o dziejach mojej wioski i personach przewijających się w jej historii - o Pięknej Pani Dance, która ma trzy córki pijaczki, z czego jedna oddała własnego dzieciaka do domu dziecka; o Elżbiecie, której małżonek Jerzyk wraz z synem Tomaszem zamawiają taryfą kaczkę ze śliwką do domu, a tak w ogóle to Tomasz jest dyrektorem w Castoramie, tylko ostatnio stał na ochronie; o świętej pamięci Ryśku (aka Taisho), co się zachlał na śmierć; o tym, że u sąsiadów jest cały zwierzyniec - Kobra, Koński Łeb, Kot i Kundel; o miejscowych pijaczkach; o sąsiadce, która co trzy miesiące chodzi po domach i pyta, czy może wziąć tusz, a przy tym jest obleśna do kwadratu. Dziś śmiałem się, że moi bracia powinni napisać jakąś kronikę czy coś w tym rodzaju, wraz z oryginalnymi tekstami, których zwykły śmiertelnik, nie uczestniczący w życiu mojej wioski, nie jest w stanie ogarnąć. Na dobrą sprawę, poziom był niekiedy żenujący, ale przynajmniej nie było tego poczucia, że czuję się gorszy niż oni. Dokuczała jedynie ta świadomość odmienności, braku wpasowania się w towarzystwo. U ojca z kolei jest zupełnie inna bajka. Wszyscy są tacy "ą" i "ę", obyci w każdym temacie, wygadani, błyskotliwi i tak naprawdę idealni do porzygu. Lubię ich, bo przyjemnie spędza się z nimi czas, ale jednak z trudem muszę przyznać, że przez lata nabawiłem się przez nich ogromnych kompleksów. Zawsze czułem się jak czarna owca, w porównaniu z kuzynostwem. Ciągle się to jakoś na mnie odbija. Widać to na każdym kroku - oni stawiają przede wszystkim na karierę: on jest wojskowym, ona pracuje w jakiejś firmie, gdzie ma służbowe auto i cholera wie co jeszcze, mimo że jest młodsza ode mnie. A ja? Co mam ja? Do czego ja dążę? Mnie chodzi jedynie o to, aby przeżyć swój czas w spokoju i względnym zdrowiu, tak żeby nie być na niczyjej łasce. Wcale nie muszę mieć góry pieniędzy, pięknego domu, samochodu etc. Chciałbym też znaleźć kogoś, z kim będę mógł dzielić ten czas, chociaż już się w pewnym sensie zacząłem godzić z myślą, że może to być trudne do zrealizowania. Jestem trudnym człowiekiem. Stwarzam sobie problemy, których najprawdopodobniej nie ma, nie potrafię szczerze porozmawiać o tym, co mnie boli i o tym co czuję. Trudno budować coś trwałego z taką osobą. Jak mogę się z nimi równać? Czasem pocieszam się, że to też kwestia różnic w wychowaniu. Moi rodzice mnie zawsze rozpieszczali, dlatego teraz potrafię niewiele, chociaż staram się nadgonić. Wujek znowu ich tak zahartował, że nie ma nawet mowy, żeby dał im coś za darmo - może odsprzedać, albo niech spadają. W dni takie jak dziś, gdy mam okazję siedzieć z nimi wszystkimi i obserwować to niejako z boku, widzę te wszystkie różnice, widzę tę przepaść jaka nas dzieli. Czasem mam wrażenie, że mój własny ojciec żałuje tego, że ja nie jestem inny, że nie może się mną pochwalić, że nie potrafię zabłysnąć w tym towarzystwie. Tylko siedzę i uśmiecham się głupio, popijając Johnny'ego Walkera, bo przecież gorszych trunków się tu nie pije. Przynajmniej nie jako gwóźdź programu. Atrakcją wieczoru był moment, kiedy zaczęto prezentować zawartość "barku" - 3- i 5-litrowy Smirnoff, Rakija, którą przywiozłem z Chorwacji (jedyny prezent ode mnie, którym ojciec mógł się pochwalić), "książki" (nalewki, wódki i inne trunki w opakowaniu na wzór książek) etc. Szczególnie dziwnie czułem się także na samym początku, jak tylko przekroczyłem próg mieszkania - wszyscy spojrzeli na mnie jakbym przyleciał z kosmosu: "Ale Ty jesteś chudy!", "Nawet nie masz siły dźwigać tej torby!" lub same wymowne spojrzenia z nutką politowania. Może po prostu przesadzam i to wszystko to wytwory mojej wyobraźni, podlanej tendencją do ostrej samokrytyki? Najgorsza w tym wszystkim jest właśnie ta świadomość tego, że odstaje się od reszty. Chociaż był czas, kiedy na siłę starałem się być kimś innym, kimś lepszym, kimś wyjątkowym, kimś oryginalnym, nietuzinkowym, niestandardowym. W gruncie rzeczy to dość chore, bo do czego mnie to niby doprowadziło? Swoją drogą, to ten Johnny Walker ma jakąś magiczną moc rozwiązywania języka, bo chociaż wypiłem go dość sporo i nie czuję się schlany jak świnia, to bardzo się otwieram, jak widać po długości posta. Pomijam jego jakość. Nie zastanawiam się nad formą i stylistyką - po prostu piszę co mi przyjdzie na myśl, czyli to wszystko co mi się przez cały dzień w tym pustym baniaku zebrało.
Jutro każą mi iść do kościoła. Jakaś tragedia. Nie byłem w kościele od lat, bo niby po co? Ale jutro wypada rocznica śmierci dziadka. Nawet nie wiem która. Ten czas ucieka tak szybko, że straciłem już rachubę. Coś czuję, że ta noc będzie obrzydliwie długa. Nie dość, że kolana się odzywają to mózg wykazuje wzmożoną aktywność w postaci miliona myśli na minutę. Z jednej strony chciałbym już być w pociągu do Krakowa. Przynajmniej skończę te książki, które już zacząłem - "Zawieście Czerwone Latarnie" i "Podróż do Afganistanu" - zaskakująco szybko mi poszło czytanie. Polecam. W Matrasie dałem za nie grosze, a lektury całkiem fajne, jeśli ktoś lubi ten typ literatury. Aczkolwiek Su Tong przesadził z tą nowelą o zbieraniu psich gówien z drogi. Ale może jednak nie będę zdradzał fabuły.
Maanam nie chce się ode mnie odczepić. W dodatku, w mojej pamięci ciągle miga pewien Ktoś, kto był dla mnie ważny, ale wtedy tego nie doceniałem, a teraz już nic z tego nie pozostało. Jak już wspominałem - dobry jestem w stwarzaniu sobie problemów. Dziś mógłbym jeszcze długo tak pisać o głupotach, ale może przystopuję. I tak pewnie mało kto dotrwa do końca. No i nastąpił przełom! Pierwszy post z polskim tytułem.

2 komentarze:

  1. Ja wczoraj zwiałam na "Ghost Ridera" ;) Tchórz ze mnie gorszy od Starscreama ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. pisz o głupotach, bo kocham to co piszesz.

    OdpowiedzUsuń